W maju 2024 roku Fundacja Sztuka Wolności włączyła się w obchody 300. urodzin Immanuela Kanta. Z tej okazji, na zaproszenie berlińskiego Towarzystwa Przyjaciół Kanta i Königsberga (Freunde Kants und Königsbergs e.V.), współorganizowaliśmy slam filozoficzny Kant? Relevenat! Wydarzenie odbyło się 19 maja 2024 r. w Ballhaus Prinzenallee w Berlinie oraz 24 maja 2024 r. w Muzeum Nowoczesności Olsztyn Tartak Raphaelsonów. Szczegóły wydarzeń prezentujemy w odrębnych wpisach: Berlin i Olsztyn.
Dziś prezentujemy wystąpienie Justyny Artym, która – ex aequo z Anną Vinkelman – wygrała olsztyńską edycję slamu.Justyna Artym to pisarka, animatorka kultury, a od niedawna także studentka filozofii, którą wiele osób kojarzy jako współprowadzącą kobiecy kolektyw literacki Półkowniczki. Justyna podążyła myślą za krytyką „czystego rozumu” Kanta przez filozofkę Marthę Nussbaum, która twierdzi, że sam rozum nie wystarczy do dobrego życia. Rozum powinien iść w parze z emocjami. Justyna przywołała jungowską koncepcję Cienia i jego projekcji na „innego”, która staje się gruntem i usprawiedliwieniem dla nienawiści, a w efekcie prowadzi do konfliktów i wojen. Jak mówiła Justyna Artym, Nussbaum apeluje o integrację Cienia, akceptację siebie w pełni po to, aby nie musieć zastępczo nienawidzić innych.
Autorami poniższych zdjęć są Dima Shorokhov i Adam Strzelecki.
Oto pełne wystąpienie Justyny Artym:
„Dlaczego tak trudno nam zmienić świat, chociaż tęsknota za miłością i jednością woła w nas tak bardzo?”. Tak zapytała niedawno na swoim facebooku bliska mi kobieta, wrzucając filmik, na którym ludzie układają ze współpracujących ze sobą rąk hasło: „stop hate, we need love and unity”.
Może to Was zaskoczy, ale na takie pytania odpowiada filozofia polityki.
Dzisiaj będę pytać razem z Immanuelem Kantem i królową współczesnej filozofii Marthą Nussbaum właśnie o to. Dlaczego nasze wysiłki budowania jedności ciągle napotykają na opór? Czym jest ta niszcząca siła, skąd się bierze i, co najważniejsze, jak ją pokonywać? Spojler: padnie tu odpowiedź. Czy możliwa do zrealizowania w praktyce, wcielenia w życie? Według mnie – tak. Wy posłuchajcie uważnie i oceńcie sami.
Kant nazwał tę siłę w człowieku, która się sprzeciwia jedności i dobru, radykalnym złem. „Radykalne” brzmi groźnie, ale Kant miał na myśli, zgodnie z etymologią, po prostu zło „źródłowe”, „związane z rdzeniem”. Tak używano tego pojęcia w jego czasach, tworzono na przykład słownik radykalny, który miał być zbiorem rdzeni słów. Chodzi o to, że złe skłonności znajdują się w samej naszej naturze. Jesteśmy wolni, więc z definicji mamy stałą możliwość wybierania zła. Jednak naszym zadaniem, oprócz dążenia do dobra, jest także odrzucanie i zwalczanie tego zła. Według Kanta nie wiemy, skąd ono pochodzi, ale wiemy, że wyzwala się w nas w zetknięciu z innymi, w życiu społecznym. Wtedy pojawia się zazdrość, porównywanie się, rywalizacja, walka o zasoby, których sami z siebie wcale byśmy nie potrzebowali. Zatem zło, które tworzy się, gdy jesteśmy pośród ludzi, możemy naprawiać tylko razem z ludźmi, poprzez świadomą wspólnotę etyczną.



I tu zaczynają się schody, ponieważ według Kanta taka społeczność może być realizowana tylko w religii, wokół idei Boga jako wyższej istoty moralnej, która daje nam swoje nakazy. Natomiast chcę zaznaczyć, że nie każdy z nas tę ideę podziela, nie mówiąc już o tym, że boskie nakazy są tłumaczone bardzo różnie przez poszczególne religie, które częściej ludzi dzielą niż łączą. Dzisiaj żyjemy w społeczeństwie pluralistycznym, w różnych grupach wyznających różne koncepcje dobra. Uważam, że nawet nie powinniśmy dążyć do zjednoczenia ludzi wokół jednej doktryny i jednego sposobu życia, bo to jest zagrożeniem dla wolności i drogą do tyranii. Dążmy raczej do tego, abyśmy mogli współistnieć w pokoju tacy, jacy jesteśmy, pomimo różnic, każdy według swoich przekonań, które porządkują mu świat.
I tutaj dochodzimy do podstawowego pytania filozofii polityki. Jak z wielości zrobić jedność? Moim zdaniem nie chodzi o usunięcie tej wielości, o przykrojenie całej bujnej różnorodności świata do jakiegoś jednego wzoru – parafrazując Kanta, o wyciosanie prostej deski z pokrzywionego drzewa człowieczeństwa – ale właśnie o zrozumienie, że cała ta wielość jest właściwa.
I w tym momencie w myśl Kanta wchodzi Nussbaum, cała na biało, i wnosi dwie poprawki. Po pierwsze: w demokratycznym świecie, jaki teraz budujemy, zróżnicowanym i wolnym, jeśli chcemy stworzyć wspólnotę etyczną, o jakiej pisał Kant, musi być w niej równe miejsce dla różnych grup. Po drugie: nie damy rady znosić się nawzajem tylko w imię rozumnych przepisów prawa, samych zasad moralnych, czego chciałby Kant. Trzeba włączyć w ten proces budowania jedności emocje polityczne: autentyczne współczucie, zrozumienie, szacunek, a nawet miłość do tych, którzy są od nas odmienni. Brzmi grubo, prawda? Duże wyzwanie. Jak to zrobić mimo radykalnego zła, które ciągle każe nam się dzielić na rywalizujące ze sobą grupy?

Nussbaum chce rozprawić się ze złem u samego jego korzenia, dlatego najpierw wraca do uznanego przez Kanta za nierozstrzygalne pytania o jego źródła w człowieku. Proponuje podejście psychologiczne. Według niej od dziecka jesteśmy rozdarci między potrzebą pełni a bolesną świadomością, że jesteśmy niedoskonali. Nie radzimy sobie z tym, czujemy wstyd i wstręt do własnej niedoskonałości, którą wypieramy i projektujemy na inne grupy, których następnie nienawidzimy, żeby nie musieć nienawidzić siebie. Zatem: rozpaczliwie chcemy poczuć się właściwi, kompletni, dlatego definiujemy własną grupę jako tę dobrą, „normalną”, której niczego nie brakuje, i otaczamy się ze wszystkich stron ludźmi, którzy nam to potwierdzają. A na tych innych, obcych, projektujemy nasze wady i słabości, których nie potrafimy w sobie zaakceptować. To daje nam iluzję bezpieczeństwa i kontroli, iluzję własnej doskonałości. Czy jednak naprawdę chcemy żyć w iluzji, której podtrzymywanie wymaga fałszywego poczucia wyższości wobec innych, a często wręcz zwalczania ich? Jeśli nie, to Nussbaum proponuje remedium: zaczynając od siebie, zintegrować i pokochać w sobie wszystko. Ciało z jego potrzebami, przemijalnością, starzeniem się, wydzielinami. Cały nasz chaos, ciemność, zagubienie i strach. Całe to pokrzywione drzewo, z którego wciąż usilnie i bezskutecznie staramy się wyciosać gładką prostą deskę. Pokochać tak, żeby nic już nie trzeba było z siebie wyrzucać, niczego wypierać – a gdy to zrobimy, może nie będziemy już musieli projektować na innych tych przerażających cech, bo zrozumiemy, że wszystko ma prawo istnieć.

Chcę jeszcze wyjaśnić, jak rozumiem emocje polityczne. Nie chodzi tu o podążanie za jakimikolwiek napływającymi uczuciami, ale o to, by ożywić w sobie i poczuć to, co rozumem rozpoznajemy jako dobre, właściwe, słuszne. Pokochać sprawiedliwość. Zachwycić się pokojem. Zapragnąć równości. By naprawdę zapalić się do wizji świata, który budujemy. Zaangażować w życie wartościami całego człowieka, z ciałem i sercem, nie tylko jego umysł. Jak to zrobić? Poprzez duchowość i sztukę. Na pewno sami możecie podać wiele przykładów na to, że inaczej reagujemy na suchą teorię, a inaczej na dzieło poruszające ten sam temat. Sztuka uruchamia w nas empatię, tak pokazuje cierpienie, że chcemy położyć mu kres, tak pokazuje wykluczonych, że zaczynamy ich rozumieć. Lepszego społeczeństwa nie zbudują sami urzędnicy i instytucje. Potrzebujemy artystów, którzy nauczą nas współczucia, równej wartości każdego ludzkiego życia, szacunku do odmienności. Potrzebujemy wspólnych rytuałów, w których będziemy świętować różnorodność i jedność w wielości. Bo właśnie o to chodzi w polityce, a przynajmniej powinno. O bycie razem.
I dopiero wtedy, kiedy pozwolimy być wszystkiemu, co jest, kiedy będziemy łączyć i na poziomie indywidualnym, i społecznym wszystkie pozorne sprzeczności: ciało i serce z rozumem, sztukę i duchowość z filozofią i polityką, moc ze słabością, i co najważniejsze, ludzi z różnych uniwersów ze sobą – dopiero wtedy będziemy mogli powiedzieć, że jesteśmy trochę bliżej sprawiedliwego i pokojowego świata, o jakim marzył Kant.
„Dlaczego tak trudno nam zmienić świat, chociaż tęsknota za miłością i jednością woła w nas tak bardzo?”. Tak, to jest trudne. Ale jest możliwe. Dlatego warto, jak napisał kiedyś Jerzy Pilch, zrobić „jeszcze jeden wysiłek. Jeszcze jeden wysiłek. W ten zresztą sposób – jak powszechnie wiadomo – przemija życie”.
Justyna Artym
